| Faściszowa
W długie zimowe wieczory zbierały się we wsi baby przy skubaniu pierza, łuskaniu grochu i wypiekaniu podpłomyków. Światlo lampy naftowej rzucało cienie na glinianą podłogę, pod blachą buzował ogień, za kominem popiskiwał rozbudzony świerszcz. Bajanie ogarniało kąty izby.
LEGENDA O MIERNIKU POKUTNIKU. (Przekaz ustny - Waleria Migdał z Faściszowej, opracowała Anna Szczepańska).
Dawno temu żył we wsi ubogi chłop Jasiek. Chałupa chyliła się ku ziemi coraz bardziej, liche poletko prócz kamieni, szczawiu i ostu niczego nie rodziło. Spod kępy olch za ugorem ciekła jasna struga wody, zmieniająca się po chwili w niewielki stawek. Nawet zimą źródełko olchowe wodę wyrzucało nie zamarzając nigdy. Jasiek studni nie potrzebował, wodę ze źródełka czerpał, sobie i kozie nosił. Nastało upalne lato. Od tygodni nie spadła kropla deszczu. W skwarze słonecznym wysychały studnie i potoki, więdły uprawy, takiej suszy nie pamiętali nawet najstarsi we wsi. Olchowa woda na Jaśkowym polu wciąż płynęła, jakby zaczarowana. Zazdrościł tej wody biedakowi bogacz, którego pola sięgały aż po wzgórza. Ugadał się z miernikiem, który pola mierzył i granice ich wyznaczał, tym łacniej, że ziemię za Jaśkowym stawkiem wiosną nabył. Nie pomogły tłumaczenia o ojcowiźnie z dziada pradziada, nie pomogły łzy. Odmierzył miernik pole tak sprytnie, że olchowe źródełko na ziemi bogacza się znalazło. - Za krzywdę moją będziesz po śmierci ziemię mierzył tysiąckroć - przeklął Jasiek miernika. Do tobołka dobytek spakował, kozę na powróz wziął i ślad po nim zaginął. Mijały lata. Zmarło się we wsi bogaczowi, zmarło i miernikowi. Tydzień nie minął od pogrzebu, gdy po okolicznych polach światełko czerwone snuć się zaczęło, wieczorami i nocą, aż do trzeciego kura. Przemierzało zagony i przy olchowym źródełku przystawało. Niósł się wtedy spod miedzy przeraźliwy krzyk lelka. Duch miernika krzywdę Jaśkową przeliczał, spokoju nie zaznając. Mówili we wsi, że kiedy się go zobaczy, trzeba cichcem uciekać, pacierze klepać, drzwi i okna znakiem krzyża znaczyć, a do świtu z chałupy nie wychodzić. A już broń boże gwizdać. Tego bowiem pokutujący nie znosił. Jak błyskawica za gwiżdżącym biegł i oczy wypalał. Było, że dwóch parobków którzy się odważyli, do dworu pognał i choć umknąć zdołali, to ze strachu, znaku krzyża na drzwiach uczynić zapomnieli. Przeszła dłoń pokutnika przez drewno jak przez masło, znak straszny na twarzach żartownisiów wypalając.
Po takim bajaniu, kumy ociągały się z wyjściem z chałupy, gospodarza prosząc o odprowadzenie. Czasem i do trzeciego kura czekały, by bezpiecznie przejść miedzą, obok Jaśkowego źródła.
|